W dwa dni po dotarciu na miejsce udaliśmy się na połów ryb. Na pokładzie jednostki znalazło się kilkunastu amatorów wędkowania. Nie było wielkich obietnic sukcesu. Naszym celem były głównie makrele. Przynętą były kałamarnice. Niestety udało mi się złapać  tylko to coś... co nosi nazwę Sculpin i wygląda lekko potwornie i mało apetycznie.
Kiedy wracając z nieudanej wyprawy przechodziliśmy koło głównego pomostu zobaczyłem wędkarzy, którzy wyciągali z wody jakieś ryby.  Pomyślałem, że potrzebuję jedynie wędki. Udaliśmy się do niewielkiego sklepu, gdzie znalazłem "zestaw- zabawkę". Bez zastanowienia kupiłem. Przy kasie zapytałem - " może pani wie co jest dobrą przynętą"? W odpowiedzi usłyszałem - krewetka. Zakupiłem paczkę mrożonych i udaliśmy się na molo. Kiedy złowiłem pierwszą makrelę - byłem...w siódmym niebie. W ogólnym bilansie złowiłem ich 14.
Obok mnie, na molo łowił ryby chłopiec, który przyjechał wraz z rodzicami z Florydy. Łowił równie dobrze jak ja. Rożnica między nami była "jedynie"taka, że on łowił na kulki zrobine z chleba.